Raportowanie CBAM to obowiązek na tyle nowy i egzotyczny dla polskich importerów, że większość z nich nie wyznaczyło dotychczas osoby odpowiedzialnej za przygotowanie i wdrożenie nowego procesu zbierania i agregowania danych.
CBAM w obiegu gospodarczym zyskuje przeróżne miana. Zwykło się go nazywać podatkiem węglowym, zielonym cłem, co kieruje spojrzenia na zespół finansowo-księgowy, ale jeśli uznać go – w wolnym tłumaczeniu – za mechanizm dostosowania cen na granicach, lub jako nowy system opłat związanych z poziomami emisji, które rozlicza się w formule handlu certyfikatami, skojarzenia kierują się do zespołu prawnego lub często departamentów ochrony środowiska.
Każdy z tych kierunków jest w praktyce dobry, a najlepsze rezultaty można osiągnąć poprzez łączenie osób i tworzenie zespołów multidyscyplinarnych. Trzeba bowiem zbierać nowe, niedostępne dotychczas dane o emisjach, rozpocząć raportowanie importu, ale w dłuższej perspektywie zważyć na rosnący koszt surowców i półproduktów ściąganych z krajów trzecich i w konsekwencji przeanalizować zasadność utrzymania łańcucha dostaw czy zmiany w materiałach używanych do produkcji.
Zadanie znajdzie się dla każdego, a tymczasem agencje celne obsługujące importy towarów objętych CBAM do Polski nie palą się do wzięcia obowiązku na siebie – z uwagi przede wszystkim na niepewność co do dostępnych źródeł danych o emisjach, ale i bacząc na potencjalną współodpowiedzialność za jakość i terminowość raportowania.
CBAM-em należy się więc zainteresować jak najszybciej i zaangażować w proces osoby, które nie tylko zapewnią dochowanie formalności, ale i zapewnią nawigowanie przedsiębiorstwa przez nadchodzące obciążenia kosztowe i realizowanie taktyki na praktyczne podejście do zmian mogących przynieść ulgę tak finansom, jak i środowisku.