Greenwashing ma się dobrze

Greenwashing to coś jak malowanie trawy na zielono. Chodzi o to, żeby sprawiać dobre wrażenie jak najmniejszym nakładem sił i środków. Pomimo nagłaśniania przez media i użytkowników serwisów społecznościowych kompromitujących wpadek, niektóre firmy nadal próbują oszukiwać publiczność.

Większość naukowców nie ma wątpliwości, że jeśli nie zmienimy zasadniczo naszego negatywnego oddziaływania na środowisko, to ludzkość czeka zimny prysznic. Dlatego świadomi tego konsumenci starają się zwracać uwagę, czy kupowane i używane przez nich produkty są przyjazne dla środowiska, ekologicznie, lub, jak przywykliśmy już mówić - eko. Bycie eko jest modne. Nawet te firmy, które nie sprzedają wyrobów bezpośrednio konsumentom chwalą się działaniami proekologicznymi. To ociepla ich wizerunek. Problem w tym, że nie wszyscy chwalą się tym, co rzeczywiście robią. Przemilczają istotne fakty, wyolbrzymiają swoją ekologiczność, a czasem zwyczajnie kłamią.

Typowym działaniem greenwashingowym jest prezentowanie przez firmy proekologicznych działań, które z punktu widzenia ochrony środowiska są w ogólnym bilansie ich działalności bez znaczenia. Często działania te mają charakter poboczny i mało istotny lub ich skala w bardzo niewielkim stopniu kompensuje negatywne efekty środowiskowe działalności tych podmiotów.

Greenwashing może się też przejawiać chwaleniem się działaniami, na które nie ma żadnych dowodów. Warto być wyczulonym na duże kwantyfikatory typu „wszystkie”, „całkowicie” lub „w 100%”, zwłaszcza jeśli twierdzenia te nie są poparte żadnymi dodatkowymi informacjami.

Osobną kategorią greenwashingu jest chwalenie się czymś, co jest oczywiste, bo zakazane przez prawo. Zdarzają się reklamy dezodorantów czy lodówek z informacją, że nie zawierają freonu. Nie mówi się jednak odbiorcy, że freon jest od dawna zakazany.

Warto też zwrócić uwagę na autentyczność znaków oznaczających ekologiczność produktu. Zdarza się, że są one tylko podobne do tych oznaczających certyfikat.

Trzeba tu zaznaczyć, że pojęcie greenwashing ewoluowało w czasie. Sam termin został pierwszy raz użyty przez dziennikarza Jaya Westervelda w 1986 roku. Zarzucił takie nieuczciwe działanie hotelowi, który apelował do gości o rezygnację z codziennego prania ręczników. Miało chodzić o oszczędność wody. Dziennikarz odkrył, że hotelowi chodziło nie o zużycie wody, a o oszczędność środków piorących. Dziś patrzymy na to inaczej. Środowisku nie służy nie tylko zużywanie wody, ale też zatruwanie jej detergentami. W tym przypadku liczyły się jednak intencje.  

  • Przypisy

    1. https://www.uokik.gov.pl/aktualnosci.php?news_id=17283

Bezpośrednio na maila

Bądź na bieżąco i subskrybuj newsletter EY

Subskrybuj

Kontakt

                                                                                             Chcesz dowiedzieć się więcej? Skontaktuj się z nami.